piątek, 30 stycznia 2009

The Spirit - komedia noir


Wyczekiwałem na ten film od dawna. Raz, że to kolejny film ze Scarlett Johansson. A dwa, że sama tematyka zapowiadała się bardzo ciekawie. W pewnym sensie więc zaskoczeniem były dla mnie pierwsze recenzje tego filmu, w których nowomodni recenzenci wpisując się w jakiś mainstreamowy trend zaczęli krytykować wszystko, co tylko się dało w tym filmie. A to, że przerysowane sylwetki głównych bohaterów, że teksty jakieś przegadane, a to że nie to samo co w "Sin City", i masa innych 'że'.
Trochę rozchwiany emocjonalnie zasiadłem do oglądania filmu, nie będąc już sam pewnym, czego mam się spodziewać po tym filmie. Obejrzałem, spojrzałem raz jeszcze na te recenzje i doszedłem do jakże prostego wniosku - że recenzentów musiało po prostu popieprzyć. No dobrze, mniej brutalnie - może mieli po prostu słabszy dzień. Nie zakładam, przez uprzejmość, że większość mniejszych serwisów poszła za głosem większych, które skrytykowały film, i potem te mniejsze aby udawać, że one też są takie poważne i inteligentne, zaczęły objeżdżać film na wszelkie możliwe sposoby. Lekkiej schizofrenii można się jeszcze było nabawić przez to, że recenzenci swoje, a znajomi, którzy byli na filmie też jakoś nie podzielali ich utyskiwania na wszystko, co tylko można sobie wymyślić. Więc jak subiektywnie moim zdaniem przedstawia się "Spirit"?
Zacznijmy od tego, że nie jest to na pewno arcydzieło kina, ale nie jest to też gniot. Spokojnie zasługuje na jakieś 7/10, czyli w sumie całkiem przyzwoicie.
Skąd więc cała ta nagonka na film? Według mnie rozczarowanie pewnych osób wynikło głównie z tego, że spodziewali się po tym obrazie drugiego "Sin City". Sorry, jeśli ktoś chce kolejnego "Sin City" to niech po prostu poczeka na drugą część, a nie oczekuje, że każdy kolejny film musi mu oferować dokładnie to samo, a jeśli będzie pod jakimkolwiek względem inny, to będzie trzeba go uznać za słaby.
Tym, co odróżnia te filmy jest choćby to, że wcale obydwa nie są na podstawie komiksów Millera - jak zdarzyło mi się przeczytać w recenzjach jakichś dziennikarzy, którym nawet nie chciało się dokładnie sprawdzić. Racja, Miller odpowiada tutaj samodzielnie za reżyserię, ale fabuła oparta jest na komiksach Eisnera.
A to ważna różnica, bowiem Eisner stworzył komiks, który podobnie jak "Sin City" wpisuje się w nurt noir, jednak z tą zasadniczą różnicą, że ten tworzony był z lekkim przymrużeniem oka, ironią, sarkazmem i pewnym dystansem do historii detektywistycznych. Jeśli ktoś tej istotnej różnicy nie wyłapał na wstępie, to jego rozczarowanie potem może być zrozumiałe, choć i tak moim zdaniem nieuzasadnione.
Przegadanie i przerysowanie postaci. Hm... zastanówmy się - czy to przypadkiem nie wynika z konwencji filmu? Och, coś mi się wydaje, że chyba tak. Nieco patetyczne teksty, to chyba znak rozpoznawczy niektórzy komiksów, a przerysowanie postaci było celowe, aby lepiej uwypuklić pewne cechy głównych bohaterów.
Fabuła - nie jest może najwybitniejsza, ale wcale nie jest gorsza od innych z tego typu filmów, czy w ogóle historii komiksowych. Denny Colt jest policjantem, który podczas wykonywania swojego zawodu zostaje poważnie ranny. Mówiąc wprost - zostaje tyle razy podźgany nożami, że spokojnie można byłoby tymi ranami obłożyć kilka innych trupów. Jakimś cudem udaje mu się jednak przeżyć. Denny uświadamia sobie, że jego rany w jakiś niezwykły sposób bardzo szybko się goją. Postanawia to wykorzystać i wraca do miasta jako Spirit - jako obrońca miasta, które jest jego kochanką.
Znamy już dobrego. Teraz czas na złego. A nim jest Octopus, który z pomocą Silken Floss będzie próbował zdobyć tajemne artefakty i przejąć władzę nad miastem. Jest jeszcze jedna zła - Sand Saref, która wsławiła się już jako jedna z najbardziej znanych złodziejek świata. Jakimś dziwnym trafem udaje jej się wplątać w całą intrygę i ukraść jeden z artefaktów, który chce zdobyć Octopus. Jakby tego było mało Sand Saref jest pierwszą miłością Spirita, którego poznała jeszcze wtedy, gdy oboje byli dzieciakami.
Spirit uważa się za jedynego, który może powstrzymać Octopusa i uratować miasto od zła. Poza tymi szczytnymi celami na drugi plan wysuwają się bardzo ciekawe perypetie Spirita z kobietami. Ciekawe przez to, że przerysowane do tego stopnia, że są wręcz komiczne i absurdalne. W ogóle sam Spirit w osobie Gabriela Machta ma w sobie coś komicznego i mimowolnie ironicznego, co bardzo dobrze wpisuje się w nurt filmu. Nie jest to poważny superbohater. Jest to zbawiciel miasta, który walcząc z przeciwnikami jest w stanie potknąć się, zaplątać w ogniu swoich ciosów. I który jest zupełnie bezbronny w relacjach z kobietami.
Czy powyższy opis naprawdę przedstawia się tak nudnie, że nie można uznać tego za w miarę ciekawą fabułę jak na film oparty na komiksie? Nie sądzę.
Jeśli chodzi o samą stronę wizualną, to obraz naprawdę zachwyca pod tym względem. Każda scena to popis wizualnych umiejętności producentów. Co się zaś tyczy gry aktorskiej, to Gabriel Macht stworzył udaną kreacją Spirita, Samuel L. Jackson zaś zagrał tak jak zawsze - czyli nieco bezbarwnie, trochę krzykliwie, ale generalnie nie zszedł poniżej pewnego w miarę przyzwoitego poziomu gry aktorskiej. A teraz panie. Najpierw troszkę gorsza kreacja - Eva Mendes. Jej największym atutem było to, że ładne wyglądała. I to trochę przysłaniało aktorskie braki. Prawda jest bowiem taka, że z tej podobno najbardziej pożądanej kobiety świata aktorka jest marna. A na koniec świetna kreacja Scarlett Johansson. Stworzyła doskonałą, komiczną i pełną ironii postać, dzięki której Octopus mógł realizować swój plan. Stworzyła wizerunek naprawdę silnej kobiety, co w sumie było zaskakujące, bo raczej rzadko w tego typu filmach widzimy zły charakter sterowany i podporządkowany do tego stopnia kobiecie.
Podsumowując, wybaczcie innym kolegom recenzentom i po prostu obejrzycie ten film. Oglądajcie oczekując dobrej rozrywki, nieco dziwnego poczucia humoru i fajnych kreacji aktorskich.

A muzycznie posłuchajmy Interpolu z ich ostatniej płyty. "Pioneer to the falls":

2 komentarze:

Mr Guru Limited pisze...

Hej!
Bardzo podoba mi się idea zakończenia każdego posta kawałkiem muzycznym. Szkoda, że nie masz opcji subskrypcji na blogu - jest to ciekawe rozwiązanie dla tych którzy nie mają zbyt wiele czasu na przeglądanie ciekawych blogów. Pomyśl o tym.
Pozdrawiam

Mr Guru Limited pisze...

Dopiero teraz zauważyłem, że ostatni wpis miałeś w 2009 - szkoda.