środa, 14 stycznia 2009

Kochanice króla

Ten film chciałem obejrzeć praktycznie od momentu, gdy poraz pierwszy o nim usłyszałem. Po prostu powtarzałem sobie, że zaraz po premierze muszę wybrać się do kina. Jak się okazało mus wcale nie był taki wielki, a film widziałem dopiero ostatnio w okresie świątecznym. Wcześniej zdążyłem już usłyszeć jaki to jest on podobno słaby, rozczarowujący i tak dalej. Trochę powątpiewając więc w "Kochanice króla" zasiadłem do ich oglądania. Jakże duże było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że nie jest to takie słabe kino.
Ma swoje minusy, oczywiście, ale ma też plusy, które nie pozwalają przekreślać z góry tego obrazu i przez co pewne opinie pewnych nawet szacownych recenzentów z dużych pism uważam za cokolwiek nieuzasadnione.
Tym co zachwyca najbardziej w filmie są obrazy, jego wizualne piękno, doskonały dobór scenerii oraz wyśmienita praca kamery. Zastosowano w wielu ujęciach taki brudny kadr, czyli kamera nie skupia się dokładnie na pierwszoplanowej postaci, tylko gdzieś z oddali, gdzieś z drugiego końca sali przyglądamy się temu wszystkiemu, co się dzieje. Świetne rozwiązanie. Wprowadziło ono do filmu wiele przestrzeni, a także pozwoliło na spojrzenie na wiele scen z ciekawej perspektywy.
Doskonałe są także kreacje aktorskie. W zasadzie nie można mieć żadnych zarzutów do żadnego z odtwórców głównych ról. Zarówno bowiem Scarlett Johansson, Natalie Portman oraz Eric Bana stworzyli niezwykle przekonujące i bardzo dobrze zagrane role.
Historia dynastii Tudorów jest ostatnio bardzo trendy, nie da się tego ukryć. Film skupia się tylko na początkowym okresie miłosnych przygód Henryka VIII. A głównym motywem jest spór sióstr Boleyn. Wbrew pozorom nie jest to jednak tylko film, w którym jedynym wątkiem są perypetie miłosne. Jest tu dużo szersza perspektywa. Jest bowiem trochę o historii ówczesnej Anglii, o utworzeniu kościoła anglikańskiego, jest także bardzo przekonywający wizerunek kobiety, która w tamtych czas znaczyła tak niewiele, była traktowana tak przedmiotowo. Straszne czasy. Świetnie ukazane scenami zapadającymi na długo w pamięć.
A jeśli chodzi o te minusy. Wydaje mi się, że autorzy chcieli opowiedzieć zbyt wiele w zbyt krótkiej historii, przez co pewne wątki są nieco spłycone. Poza tym kilka scen średnio się ze sobą klei, momentami brakuje tutaj spójności.
Generalnie nie jest to więc obraz taki zły, jak chcieliby nigdy niezadowoleni i nigdy nie usatysfakcjonowani recenzenci. Jest to dobre kino z nośnym wątkiem miłosnym na pierwszym tle, ale poza tym oferujące także kilka głębszych refleksji nad minionymi czasami. Czasami, które były fascynujące, ale które były przecież tak brutalne i czasami po prostu podłe.

Muzycznie może nie do końca powiązanie z tematem wpisu, ale ostatnio wróciłem trochę do The Futureheads, więc przypomnijmy sobie wspólnie singiel z ich najnowszej płyty.

"Radio heart":

4 komentarze:

Adam pisze...

Też miałem obejrzeć, nawet film leżał u mnie, ale jakoś mi umknął. Jednak powrócę do niego, myślę, że będzie warto.
Więcej recenzji filmowych! I igrzysk! :)
Pozdro,
Nolek

Paweł_W pisze...

I czego jeszcze? :D

Adam pisze...

Jeszcze tylko wina i kobiet i moje skromne żądania będą zaspokojone ;) .

Paweł_W pisze...

tak, jasne, jak nagle zacznę cierpieć na nadmiar kobiet, to na pewno dam Ci znać;p