środa, 9 lipca 2008

Bezkultura mas

Toniemy w nicości nowoczesnej cywilizacji. Mamy ogromne osiągnięcia na polu nauki i techniki, praktycznie każdy może swobodnie korzystać z Internetu, a wszystko rozbija się o mur głupoty i źle pojmowanego konformizmu. Nikt nie myśli, nikt nie szuka. Każdy tylko bierze z tego bezkresnego morza możliwości to co chce, nie dając przy tym niczego od siebie, nie dając niczego w zamian. Nie będąc w stanie zaproponować czegoś konstruktywnego. Źle pojmujemy wszystko to, z czego mamy możliwość korzystać. Internet będący skarbnicą wiedzy, ułatwiający kontakty międzyludzkie, sprawiający, że przestają istnieć jakieś granice, wykorzystywany jest jedynie dla infantylnych celów na miarę dziecięcych zachcianek. Nie rozmawiamy, tylko czatujemy. Nie spotykamy się w kawiarniach, tylko w wirtualnych portalach. Więcej czasu spędzamy na przeglądaniu bzdur niż na czytaniu wartościowej lektury. Głupiejemy. Czy nikt nie dostrzega faktu, że społeczeństwo staje się coraz głupsze? Nie czyta, nie chadza do teatrów, nie potrafi konstruktywnie i logicznie się wypowiedzieć. Ludzie mają problem ze zrozumieniem jednej strony A4 tekstu. Szerzy się wtórny analfabetyzm i pierwotna obojętność ze strony samych zainteresowanych. Siedzą zamknięci w swoich cybernetycznych światach i liczą, że ktoś im to wszystko wytłumaczy, ale najlepiej w taki sposób, by nie padały tam zbyt długie słowa i żeby nie było to zbyt inteligentne, bo wtedy przypadkiem mogą jeszcze czegoś nie zrozumieć.
Upada język, ulega wulgaryzacji. Ludzie nie czytają książek, posługują się coraz potężniejszymi uproszczeniami, mają gdzieś gramatykę, choćby podstawy interpunkcji, wplatają w swoje wypowiedzi masę naleciałości - głównie angielskich. Do tego dochodzą tysiące nikomu niepotrzebnych na taką skalę akronimów. Zabijamy język poprzez bezmyślne skróty. To, co kiedyś było niedopuszczalne w mowie, dziś staje się standardem. To, co kiedyś było uznawane za niedopuszczalną formę językową, dziś staje się równorzędna - i co gorsza, częściej używaną od prawidłowej formy. Kto pamięta choćby o takiej pierdółce, jak ta, że powinno się mówić "czytałem tĘ książkę", a nie "czytałem tą książkę". Albo ta cholerna maniera akcentowania na ostatnią sylabę. My po polsku mówimy czy w jakimś innym języku? Jeśli po polsku to chyba akcentować się powinno z reguły na przedostatnią sylabę. Albo jeszcze ta wkurzająca praktyka mówienia "w gazecie pisze". Ktoś ci pisze tam w chwili mówienia? Wyskakuje krasnoludek i pisze artykuł na twoich oczach? Nie sądzę. Tak trudno powiedzieć, że w gazecie coś JEST napisane?
Każdy chce więcej i więcej. Nastawiamy się na modus posiadania i całkowicie zapominamy o modusie bycia. Naprawdę te dwa modusy się wzajemnie nie wykluczają. Jeśli każdy z nas się choć odrobinę postara to może i BYĆ i MIEĆ. Trzeba tylko chcieć. Konformizm jest w porządku. Nie należę do osób, która rzucając z prawa i lewa banały zacznie krytykować całą naszą współczesną konsumpcję. Jest ona wytworem naszych czasów, jest elementem naszej popkultury i nie jest niczym złym. Zła staje się dopiero przez nasze działania, które bardzo często są bezmyślne. Nie zastanawiamy się bowiem czy coś jest nam potrzebne, tylko bierzemy coś, bo chcemy to mieć, nie zastanawiamy się czy jest to wartościowa rzecz, czy tylko śmieć, którego za chwilę się pozbędziemy. Zataczamy się od naszych pragnień. Niczym narkomani na głodzie ciągle chcemy więcej i więcej. Czy tego nie da się uleczyć? Co tu leczyć... całą cywilizację trzeba byłoby chyba poddać kompleksowemu leczeniu. Ale tutaj już wchodzimy na pole jakichś utopii, więc darujmy to sobie. Wiadomo bowiem doskonale, że żadna utopia nigdy się nie sprawdziła.
Znów, niczym powracająca fala, pojawia się motyw konformizmu, konsumpcji, buntu. Bunt przeciw konformizmowi wydaje mi się najbardziej zakłamanym buntem z jakim możemy mieć do czynienia. Zbyt często bowiem spotkałem się z przypadkami, że wyrażał się on jedynie w pustym zanegowaniu wszystkiego tego, co oferuje nasza popkultura, a nie oferując niczego w zamian. Jeśli w zamian dajemy na przykład kontrkulturę, to oczywiście sprawa przedstawia się zupełnie inaczej. Coś takiego jest jak najbardziej dobre i mile widziane. Następnie, bunt jest trendem. Czymś modnym w pewnym okresie. Najpierw trzeba wymyślić sobie idee, potem spróbować je wcielić w życie, a kiedy szary mur ludzkiej beznadziei powtarzającej nam, że świata nie zmienimy, że jest jak jest, że tak tak, może i mamy rację, ale tak już jest. Gdy ta pieprzona masa betonu zatrzyma nas na środku ulicy z butelkami wymierzonymi niewiadomo w co, to pozostanie jedynie ubranie tego buntu w jakąś komercyjną otoczkę, dobre jego sprzedanie i spijanie kasy z rozlanych na ulicy koktajli mołotowa. Tak umrze bunt nasz i tak umrze każdy kolejny bunt. Każdy jednak pozostawi trochę zgliszczy i ruin wśród szarego betonu miast, a kiedyś przyjdzie wiosna i może okaże się, że udało się nam światu i życiu sprostać zmieniając je w choć minimalnym stopniu.

Czasami trzeba spojrzeć na wszystko z innej strony. Powiedzieć głośno "NIE!", gdy mówią tak, odwrócić się plecami, przestać trzymać z idiotami. No to po takim buntowniczym rozpoczęciu utwór, który może być lekkim zaskoczeniem w tym miejscu, ale strasznie mi się podoba ostatnio (znów). Red Hot Chilli Peppers i "Otherside":

poniedziałek, 7 lipca 2008

Kradzież nieprzerwana

Od lat trwa i nasila się kradzież. Nieprzerwana. Permanentna. Niby coś tam się robi, jakoś próbuje się z tym walczyć, tylko dlaczego mam wrażenie, że wszystkie te działania są bardzo prowizoryczne? Dlaczego niby się walczy z piractwem, a nie dzieje się tak naprawdę nic?
Cały czas zastanawia mnie jakim sposobem funkcjonuje na przykład coś takiego jak Rapid. Chyba nikt nie jest na tyle naiwny, by zakładać, że wszystkie pliki, którymi wymieniają się internauci tam są ich własnością, mają do nich pełne prawa autorskie i mogą nimi swobodnie dysponować?
Skąd u nas takie idiotyczne przyzwolenie na kradzież muzyki? Dlaczego nie widzimy w tym nic złego? Dlaczego zamiast wyjść do sklepu i kupić CD kradniemy je z internetu? Skąd ta maniera, przyzwyczajenie i zwyczaj? Nie mówię tu oczywiście tylko o tym, że to Polacy kradną i nikt więcej. Naiwny nie jestem. Tylko jakoś nie mogę nie zauważać tego, że pomimo oczywistego faktu istnienia piractwa w innych krajach sprzedaż oryginalnych płyt wygląda tam zupełnie inaczej niż u nas. Tam, płyty sprzedają się w nakładach, a u nas podniecamy się, gdy jakiemuś wykonawcy uda się sprzedać 10 tysięcy płyt w ponad 30 milionowym kraju. No naprawdę wyczyn. I nie chodzi tutaj nawet o jakąś kulturę muzyczną, bo nie jest z nią wcale tak źle w naszym kraju. Widzimy przecież potem masę ludzi, którzy potrafią się bawić przy muzyce Much na przykład, znają teksty. Tylko, że znać teksty i piosenki oficjalnie powinno kilka tysięcy ludzi - Muchy i tak miały szczęście. Jak na alternatywny zespół sprzedać blisko 10 tysięcy płyt w naszym kraju, to naprawdę sukces. W każdym razie, czy nie jest dziwnym, że zespół ma pewnie kilkadziesiąt tysięcy fanów, a tylko pewien ich procent kupił płytę? Dlaczego tak się dzieje? Czy nie potrafimy docenić trudu włożonego przez artystów w nagranie albumu? Mamy gdzieś ich pracę? Chcemy tylko bezmyślnie konsumować na zasadzie, skoro ktoś inny ściąga z netu to czemu ja mam kupować? Może choćby po to, że takie ściąganie plików z internetu, co już nie raz próbowałem udowodnić, jest po prostu nie fair w stosunku to twórców. Poza tym, nikt z osób kradnących muzykę z netu raczej nie kradnie komórek, torebek, książek ani innych rzeczy. Dlaczego więc przyzwalamy na kradzież muzyki? Skąd ten idiotyzm? Dlaczego władze państw nie potrafią jakoś skutecznie z tym procederem walczyć? Czy komuś się opłaca piractwo?

Coś energetycznego może tym razem. Bloc Party i ich najnowszy singiel "Flux". Ciekawa sprawa z tym zespołem. Pierwsza płytka była taka typowo brytyjska, lekko garażowa i gitarowa. Druga serwowała nam bardziej uspokojone i dopracowane rytmy, troszkę to wszystko było wyciszone, pojawiło się za to więcej elektroniki. "Flux" zaś to już otwarty flirt z elektroniką i muszę przyznać, że chłopakom wychodzi to jak najbardziej na zdrowie.

niedziela, 6 lipca 2008

Polactwo ty moje, pieprzę cię

Jakiś czas temu, przy okazji recenzowania drugiego wydania "Polactwa" Rafała A. Ziemkiewicza, tak zaczynałem swój tekst: " Polskie społeczeństwo jest bardzo zróżnicowane. Z jedne strony są osoby przedsiębiorcze, ambitne i będące czymkolwiek zainteresowane. Z drugiej zaś mamy taki zaścianek, który nie interesuje się ani kulturą, ani polityką, ani niczym innym, co nie dotyczy jego samego. Rafał A. Ziemkiewicz bardzo wprost mówi o tej zaściankowej grupie społecznej i nazywa ją polactwem. Czym jest polactwo? To ludzie, którzy żyją z wykorzystywania innych warstw, to pasożyty społeczne, ludzie zawistni, mało inteligentni - mówiąc delikatnie, podatni na demagogię i populizm. Polactwo nie posiada sprecyzowanych przekonań ani poglądów. Kocha tego, kto im w danej chwili więcej obieca."
I co? I to, że na księgarskich półkach pojawiło się już trzecie wydanie chyba najsłynniejszej publikacji Ziemkiewicza, a polactwo jak trwało, tak trwa. Nie zmienia się nic. Albo zmienia się tak niewiele, że trudno to zaobserwować. Ludzie, którzy niczym się nie interesowali, nadal niczym się nie interesują. Ci, którzy byli podatni na demagogię, są podatni nadal. Ci, którzy byli kulturalnymi ignorantami, są nimi nadal. Dlaczego? Dlaczego niektórzy nie mogą zacząć myśleć? Zastanawiać się? Czy to naprawdę jest takie trudne? Zbyt wiele osób czerpie informacje tylko z telewizji - miejmy nadzieję, że jeszcze chociaż w miarę rozumieją treść wieczornych wiadomości. Wtórny analfabetyzm. Dla mnie jest to rzecz wręcz niemożliwa do pojęcia. Jak można czytać i nic z tego nierozumieć? Jak bardzo trzeba się kulturalnie stoczyć, by doprowadzić się do takiego stanu? Jak można pozwolić na to, by być intelektualnym impotentem, któremu ktoś musi tłumaczyć, co jest dla niego dobre i jak ma postępować? Skąd takie zaściankowe podejście do polityki? "Brzydzę się polityką" - jak łatwo powiedzieć taki frazes. Tylko czemu nikt się nad tym nie zastanowi bardziej? Czy to nie my - społeczeństwo - mamy wpływ na to, kto zasiada w Parlamencie? Czy to nie ludzie powinni patrzeć politykom na ręce? Oceniać ich? A po czterech latach wystawiać cenzrukę? Gdyby tak poczuli ci nasi politycy, że cierpliwość ludzi się wyczerpuje, że społeczeństwo patrzy im na ręcę, to wiadomo, że postępowaliby inaczej - zakładając, że dysponowaliby choć elementarnym poziomem inteligencji. Tylko z drugiej strony nie można popaść w taką skrajność w jaką zdaje się popadać Platforma - że lubimy tych, tamtych też, tym robimy dobrze, tamtym też. Nie można przy podejmowaniu newralgicznie istotnych dla państwa decyzji kierować się zamiast dobrem państwa sondażami poparcia. Nie może być tak, że partia rządząca podejmuje tylko mało istotne decyzje, które nie narażą jej na jakiś spadek popularności. Oczywiście pozytywny wizerunek jest ważny - i tutaj nikt nie zaprzeczy, że Platforma ma świetnych specjalistów od PR. Tylko oczekiwałem od tej partii, głosując na nią w wyborach, czegoś więcej. Liczyłem, że przeprowadzą pewne reformy, zrealizują obietnice przedwyborcze. Jedyne z czego się cieszę, to fakt, że obecnie jest o wiele spokojniej w polityce niż za czasów pontyfikatu ojca Jarosława, chamusia w gumofilcach i wszechpolaka z wachlarzem powiedzonek wyczytanych z podręcznika Dmowskiego. Tylko, że ten sukces Platformy to bardziej w myśl hasła, że lepszy słaby kochanek niż mąż impotent - jak to ciekawie ujął jeden z naszych świetnych kabaretów. Metoda jechania po PiSie w tych wyborach się sprawdziła, zapewniła sukces. Jednak czy tylko to wystarczy przy kolejnych? Nie sądzę. Naprawdę nie sądzę. Tylko z drugiej strony co jeśli nie PO? Śmiesznie radykalne SLD pod rządami Napieralskiego? PiS z jego miłością do Instytutu Paranoi Nieuleczalnej? Może coś na gruzach Parti Demokratycznej jeszcze powstanie, ale wątpię, by PD miało szanse być realną konkurencją dla Platformy. Na razie jest jeszcze dużo czasu do wyborów. Niech się dzieje, co się ma dziać. Za jakiś czas pewnie będzie można wrócić do tematu, a tymczasem coś przyjemniejszego dla ucha, niż wypowiedzi polityków - Aimme Mann i jej kawałek "Freeway". Piosenka jest całkiem sympatyczna - taki lekko folkowy wokal, z elementami rocka przeplatanymi popowym brzmieniem. Z tym, że do muzyki takiej jak ta podchodzę w taki sposób, że doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że pewnie za miesiąc nawet nie będę już o tym utworze pamiętał, a nawet jeśli chodzi o ten album, to nie zapuszczam się dalej niż na singla. Nie warto. Ale kawałek jest na tyle w porządku, że słysząc go pierwszy raz w Trójce stwierdziłem, że ujdzie i odsłuchałem raz jeszcze na Youtube.

sobota, 5 lipca 2008

Opener kontra... no właśnie co?

Chciałem skonfrontować Opener z jakimś innym polskim festiwalem, ale nie wiem czy to w ogóle możliwe. Woodstock? No proszę was. Co roku to samo. Offestival - no tu już bardziej, z tym, że mysłowicki festiwal nie dysponuje takim budżetem jak impreza Heinekena i przez to wszystko w Parku Słupna jest robione w ogromnym pomniejszeniu. Już nawet nie będę porównywał Openera do jakiś sopockich czy innych festiwali. Chociaż do organizatorów festiwalu TopTrendy można mieć pretensje. Bawią się w coś takiego jak debiuty, to mogliby się postarać. Tak komercyjny festiwal ma szansę wypromować młode zespoły. Dobre zespoły. Patrząc na listę wykonawców, jacy zostali zaproszeni zastanawiam się czy to żart, głupota, a może kpina z ludzi. Nazywanie Manchestera jednym z najlepszych polskich zespołów rockowych młodego pokolenia, jeszcze - o zgrozo - podchodzących zdaniem autorów pod polskie indie inspirowane brit-popem, to już może przyprawić o palpitację serca. No bez jaj. Ten zespół nie ma nic do pokazania. Nic! Żenujący wokal, słabiutkie teksty. W taki sposób neguje się osiągnięcia naszej rodzimej sceny indie. Cholera! Mamy Rentona, mamy Muchy, Cool Kids of Death, Hatifnats, NeLL, The Car is On Fire, Kombajn do Zbierania Kur po Wioskach. Kurcze, mamy masę dobrych zespołów, a tu się ludziom puszcza takiego gniota. Chociaż jak tak na spokojnie się zastanowić, to przecież większość z tych świetnych zespołów prawie w tym samym czasie występuję dla ponad pięćdziesięciu tysięcy ludzi. Grają tam, gdzie organizatorzy potrafią ich docenić, uznać. Muchy rozpoczynały wczoraj festiwal Open'er. I to nie na jakiejś bocznej scenie, tylko na głównej! Cool Kids of Death zaś wystąpią dzisiaj również obok największych gwiazd światowego formatu. Na jednej scenie z Interpolem. Wątpię, by jakikolwiek inny polski zespół był tak doceniony. Ach, co do TopTrendów jeszcze. To widzę, że nadal niektórzy lubią się bawić w towarzystwo wzajemnej adoracji. Ja rozumiem, że Nosowska i Hey to klasa sama w sobie, ale nie oszukujmy się, w tym kraju poza nimi są jeszcze inni. Dajmy im szansę. Nudne się to robi. A naiwnie myślałem, że nie powtórzy się historia z ostatniej gali Fryderyków.
I jeszcze jedna sprawa, która mnie zdenerwowała. Kto przyznał patronat nad Open'erem telewizyjnej dwójce? No pytam się kto? Co to ma w ogóle być? W ciągu dnia kilka pięciominutowych wejść na festiwal i późną nocą tak na oko dwudziestominutowa "relacja"? To ma być patronat? Dla porównania - w radiowej Trójce jest około piętnastu godzin (tak! godzin!) relacji na żywo z festiwalu, poza tym non stop grana jest tam taka muzyka, jaką można usłyszeć na festiwalu. I to nie tylko w ten weekend. W Trójce tak gra się zawsze.
A liczyłem, że coś się ruszy w tym naszym światku muzycznym. No i w sumie się rusza, się dzieje. Tylko to, co dobre, hamowane jest przez jakichś kolesi, którzy wszędzie próbują wepchnąć swoich ludzi i dla których nie liczy się to, czy muzyka jest dobra czy zła, tylko to, czy uda się na niej zarobić odpowiednio dużo kasy. A podobno sztuka może być niedoceniana tylko przez ignorantów. Jak widać, niestety, jeszcze dość sporo takich ignorantów się tu i tam pałęta.
Zostawmy ich jednak w spokoju. My skupmy się na dobrej muzyce i cieszmy się, że są jeszcze ludzie tacy jak Agnieszka Szydłowska, Piotr Stelmach czy Artur Rojek, dla których muzyka jest czymś ważnym i robią wiele dobrego dla wypromowania nowej jakości w polskiej muzyce. A jeśli nowa jakość to posłuchajcie Hatifnats i ich kawałka "Waking in the dark", który trafił na trójkowy singiel "Uważaj kochanie". Bardzo ciekawy wokal, interesujące brzmienie. Tak się gra w Polsce indie i post-rocka!