czwartek, 25 grudnia 2008

Najlepsze płyty 2008 roku!

Końcówka roku to okres licznych podsumowań. Każdy chce przedstawić swój prywatny top, swoich osobistych faworytów. I nic w tym złego.
Jaki był ten rok dla branży muzycznego? Podobno nie za dobry, ale tragiczny też nie był. Jak zwykle wieszczą śmierć CD, i jak zwykle CD przeżyły swoją kolejną śmierć. Nudne się to robi. Swoją drogą bardzo podobnie do winyli. Ostatnio mają się tak dobrze, jak już dawno nie miały. A słuchając głosów pewnych proroków można byłoby wywnioskować, że w tej chwili już nikt nie ceni muzyki słuchanej z dobrej jakości nośnika, dla nikogo nie jest ważne oryginalne opakowanie, i tak dalej. Jaka to bowiem przyjemność kolekcjonować pliki mp3? Gdzie w tym piękno płyt ładnie ułożonych na półce? Czy płyt winylowych odtwarzanych wręcz z nabożnością?
A jeśli chodzi o same nowe płyty? W moim odczuciu tak średnio w sumie. Pojawiło się trochę nowości, ale nie było chyba niczego takiego, co wywróciłoby branżę muzyczną do góry nogami. Kilka debiutów odświeżyło pewne nurty, wyczekiwane kolejne płyty znanych już zespołów - poza kilkoma wyjątkami - zapisały się po prostu dobrze. W samej muzyce zaś trochę więcej w tym roku elementów dance'owych, popowych, tanecznych. W samym rocku zaś ostatnio nieco niebezpiecznie mało rocka w rocku. Ale przyszły rok może będzie lepszy pod tym względem. Na szczęście są pewne zespoły, na które można liczyć - choćby Arctic Monkeys czy sam Alex Turner, którego zarówno NME jaki Roling Stone uznały za jedną z najważniejszych osób w brażny i które wpłyną na brzmienie nowej muzyki. Generalnie jednak rok 2008, to rok indie popu oraz ogólnie rozumianej muzyki tanecznej. A w Polsce? Jeszcze gorzej. Poza kilkoma dobrymi zespołami, które to wszystko ciągną, reszta dodaje sobie do nazwy prezentowanego gatunku słówko 'post' i tworzą coś, co jest sztuką dla sztuki i na trzeźwo wręcz nie do przyjęcia. A jeszcze jeden z zespołów, który miał być nadzieją polskiej sceny muzycznej w drugiej połowie roku - Coma - wydaje album, który jest cokolwiek słaby, poza zaledwie kilkoma utworami. Może na tym wystarczy słów wstępu. W sumie przecież aż tak źle nie było. Przykładem na to, że mimo wszystko coś dobrego w muzyce wciąż się dzieje, mam nadzieję, że będzie mój poniższy top, w którym pozwoliłem sobie zebrać dziesięć najlepszych płyt, według mojego subiektywnego zdania.

1. Kings of Leon - Only by The Night
Rewelacyjna płyta łącząca ciekawe i różnorodne brzmienia. Taki post-rock z malutką dawką elektroniki. Postmodernistyczna opowieść o życiu w brudnym, wielkim mieście, a w tle ironiczne teksty o miłości. Utwór z płyty? "Sex on Fire":



2. The Killers - Day&Age
Bardzo udany powrót tego zespołu z Las Vegas. Po średnio udanej płycie drugiej, pierwsza wraca do brzmień, które zjednały im grono wiernych fanów. Co prawda może i więcej tutaj indie popu, ale co tam. "Spaceman":



3. MGMT - Oracular Spectacular
Zdecydowanie najlepszy debiut tego roku. Nowojorscy czarodzieje łączą w swych brzmieniach rock, indie i synth pop, a w to wszystko wpleciona jest jeszcze muzyka taneczna z lat 80. "Time to Pretend":



4. Bloc Party - Intimacy
Jak dla mnie zespół, który przeszedł jedną z największych rewolucji brzmieniowych w ostatnich latach. Zaczęło się od garażowego rockowego grania. Później było dość mocno popowo, potem skrajnie elektronicznie. A potem był strzał w dziesiątkę. Wszystko zaczęło się od singla, który jest zdecydowanie jednym z najlepszych jakie słyszałem - "FLUX". Szkoda, że nie trafił ostatecznie na album. Jest post-rockowo, jest melodyjnie, jest tanecznie. "One Month Off":



5. The Last Shadow Puppets - The Age of the Understatement
Nowy projekt muzyczny Alexa Turnera z Arctic Monkeys. Krytykowano ich, że porwali się na coś, na co są jeszcze za młodzi. Nie zgadzam się z tym. Ta płyta, to świetna dawka indie retro rocka z nawiązaniami do Bowiego czy The Beatles. Słuchamy utworu tytułowego:



6. Coldplay - Viva la Vida or Death and all His Friends
Album, który wywołał dość mocne kontrowersje. Z jednej strony były komentarze pełne uwielbienia, z drugiej rozczarowania, że tak mało Coldplay'owo trochę się zrobiło, że sympatyczne piosenki dla wszystkich zastąpiono takimi, które trafią tylko do pewnego grona odbiorców. Ale w sumie co z tego? Może "X&Y" to nie jest, ale jak dla mnie Chris Martin i reszta chłopaków odwalają kawał porządnej roboty, więc po prostu nie może tego albumu zabraknąć tutaj w zestawieniu. "Lovers in Japan":



7. The Kooks - Konk!
W zasadzie wyróżnienie tylko za to, że przy pierwszej płycie jeszcze się w coś takiego nie bawiłem. Płyta bowiem niczym się nie różni od pierwszej. To znów tylko - i aż - proste i nośne piosenki o miłości. Ale jak dla mnie ma ten zespół w sobie jakieś piękno tkwiące w jego prostocie właśnie - wyniesionej chyba z prostych akordów i prostych piosenke a la Lennon i McCartney. "Always Where I Need To Be":



8. The Subways - All or Nothing
Zespół jak dla mnie niedoceniany przy okazji wszelkich możliwych list przebojów, topów czy podsumowań. Jako jedni z ostatnich stoją na bastionie muzyki grungowej, a ja, jednak cały czas kocham Nirvanę, więc miłość do pewnego rodzaju brzmień jak widać się przenika. Generalnie jest to bardzo fajne rockowe granie, z przebojowymi piosenkami, damsko-męskim wokalem i młodzieńczym polotem. "Girls and Boys":



9. Glasvegas - Glasvegas
A to z kolei jeden z najgłośniejszych debiutów ostatnich miesięcy. Świetne połączenie post-rocka z brzmieniami shoegezovymi ze ścianą dźwięku na czele. O zespole nie tak dawno sporo pisałem, więc polecam post, a tymczasem gramy "It's My Own Cheeting Heart That Makes Me Cry":



10. Cool Kids of Death - Afterparty
Jedyny polski akcent tegoroczny w tym topie. Kiedyś, gdy przeczytałem zdanie "nie oszukujmy się, poza nimi nie ma tutaj nikogo więcej", pomyślałem, że autorka mocno na wyrost pisze o CKOD. Teraz jednak nie jestem już taki krytyczny wobec tego zdanie. Oni rozpoczęli indie rockową rewolucję w naszym kraju. Oni wszystko zaczęli, a kto inny spija teraz śmietankę. Nowa płyta, nowe brzmienie - dance punk. "Nagle zapomnieć wszystko":



I to by było na tyle. Mind the gap.

Brak komentarzy: