niedziela, 21 grudnia 2008

Jestem legendą


Willa Smitha od zawsze kojarzyłem z filmami akcji. W tej chwili trudno byłoby mi powiedzieć z kim nie walczył, przeciwko czemu nie występował, od czego chronił ludzkość. Mimo tematyki filmów, w których występuje nie uważam go za słabego aktora. Ponieważ od czasu do czasu zdarzy mu się zagrać w filmie, w którym może udowodnić, że nie jest złym aktorem. Przykładem takim może być właśnie Jestem legendą.
Obraz opowiada dość popularną historię: lekarstwo - mutacja - epidemia - poszukiwanie antidotum. Jednak motyw epidemiczny był dla mnie zawsze bardzo interesujący, a poza tym jest niezwykle nośny. Mimo bowiem tego, że już tyle o tym pisano, tyle filmów nakręcono na ten temat, to każdy kolejny jakiś ciekawy element posiada. Oczywiście świadomie teraz pomijam filmy, które są oczywistymi gniotami i pod pojęciem 'każdy' rozumiem każdy, który oferuje kino na w miarę przyzwoitym poziomie. Nie wymagam od filmów z tego gatunku niewiadomo jakiego poziomu intelektualnych wycieczek.
Wracając do samego "Jestem legendą". Wszystko zaczyna się w 2009 roku, kiedy to wynaleziona zostaje szczepionka przeciwko rakowi. Początkowe badania są niezwykle optymistyczne, gdyż jest skuteczna w stosunku do wszystkich leczonych pacjentów. Czujecie już to wiszące w powietrzu ogromne "ale"? I słusznie. Ale pojawia się problem. Zawarty w szczepionce wirus zaczyna mutować i doprowadza do istnej apokalipsy. Większość ludzi ginie natychmiast, ci, którzy przeżyli zamieniają się pod wpływem zmian genetycznych w bezmyślne i nieczułe - a przynajmniej początkowo myślimy, że takimi są - istoty, które nocami wychodzą na ulice miast, by szukać pożywienia. Reszta ludzkości zmarła. Nikt nie przeżył. Nikt poza dr Nevilem, który ma wrażenie, że jest ostatnim człowiekiem na Ziemi.
Najjaśniejszym punktem całego filmu jest kilkanaście początkowych minut filmu, które robią kapitalne wrażenie. Wizja postapokaliptycznego Nowego Jorku mocno oddziałuje na nasze przeżycia. Wymarłe miasto. Cisza. Pustka. Zniszczone budynki, zarośnięte ulice. A pośród tego wszystkiego jeden człowiek, który próbuje przeżyć, który próbuje zachować resztki normalności. Walczyć z wirusem. Nie poddaje się. Wciąż eksperymentuje, szuka lekarstwa.
W tych momentach Will Smith udowodnił - jak dla mnie - że jest dobrym aktorem. Bardzo dobrze udało mu się oddać uczucia, jakie muszą towarzyszyć samotnemu człowiekowi w wielkim mieście. Generalnie można to odczytać jako pewną szerszą alegorię. Nie tylko przecież samotny jest człowiek naprawdę samotny, gdy nie ma nikogo innego, bo nikt inny już nie żyje. Samotny jest także człowiek w wielkim mieście, gdzie każdy biegnie przed siebie goniąc swoje cele, nie zważając za bardzo na drugiego człowieka.
Kolejnym niezwykle ciekawym pomysłem twórców "Jestem legendą", był motyw pieska, który towarzyszy doktorowi Nevillowi. Ten element wprowadza do filmu odrobinę ciepła. Trochę dziwnie to brzmi, ale tak jest.
Oczywiście nie zabraknie tutaj typowej akcji kojarzonej z filmami z tym aktorem. Jednak po raz pierwszy od dawna nie te elementy będą najistotniejsze. W końcu szybka akcja będzie tylko jakimś dodatkiem do w miarę sensowniejszej fabuły.
"Jestem legendą" nie jest może wybitnym dziełem światowej kinematografii. Nie jest to jednak też film słaby. Jest to kawał porządnego kina akcji z sensowną fabułą, postapokaliptycznym Nowym Jorkiem w tle i motywem samotności. Sądzę, że obraz może spodobać się nawet tym, którzy do tej pory nie kojarzyli jakoś najlepiej Willa Smitha.

Jakoś automatycznie jako motyw na dziś, kojarzący się w pewien sposób z tematyką filmu było "Cold Desert" Kings of Leon z ich ostatniej płyty:

2 komentarze:

Adam pisze...

Siemasz Pawle. Fajnie, że wróciłeś do pisania bloga, na pewno pomoże ci to szlifować warsztat. Kto wie, czy później Twoje recenzje nie znajdą się w pismach branżowych. Zacnie czynisz, będę tutaj zaglądał :) .
Pozdro,
Nolron

Paweł_W pisze...

Chyba jak mnie zatrudnisz, kiedy już będziesz właścicielem największego w Polsce koncernu wydawniczego ;p Dzięki za komentarz :) Gdzieś pisać trzeba, a ostatnio przekonuję się, że najlepiej wszystko organizować indywidualnie ;)