czwartek, 24 kwietnia 2008

O sprzedaży płyt słów kilka

Zainspirowany rozmową z moją koleżanką o Wielkiej Brytanii i o tym, jakobym był ślepo zapatrzony w ten kraj, tę kulturę i muzykę brytyjską postanowiłem nieco więcej jeszcze na ten temat napisać na blogu. Generalnie chodzi też o to, by nie być gołosłownym i by udowodnić, że to, co pisałem ostatnio o sprzedaży płyt CD w UK jest prawdą i ma swoje odzwierciedlenie w statystyce. Zanim jednak przejdę do statystyki, chciałbym przytoczyć pewien cytat, na którym oparte niejako, przynajmniej po części, będą moje rozważania. Piotr Metz napisał kiedyś następujące słowa o Wielkiej Brytanii: Zjednoczone Królestwo. Jedyne miejsce, gdzie muzyka wciąż jest ważna. Płyty się sprzedają w nakładach, a na koncerty nie ma biletów.
Można powiedzieć, że podobnie jak ja w poprzednim poście napisał tak, bo niezwykle ceni brytyjską muzykę i być może z tego względu nie patrzy krytycznie na rzeczywistą sprzedaż płyt CD w tym kraju. Przekonajmy się więc jak jest naprawdę!
Odpaliłem Google i zacząłem szukać jakichś informacji o sprzedaży płyt na świecie, ale głównie w UK. Na początek kilka słów o największych rynkach. Według wszelkich badań Zjednoczone Królestwo jest trzecim rynkiem muzycznym na świecie, za Japonią i Stanami Zjednoczonymi. Co prawda trudno znaleźć jakieś najnowsze badania rynku, ale można oprzeć się na nieco starszych, na przykład na tych z 2005 roku. Tylko w pierwszym półroczu łącznie w Wielkiej Brytanii sprzedało się 66,8 mln płyt CD (słownie sześćdziesiąt sześć milionów osiemset tysięcy płyt). Zawrotna ilość. Nie do zrealizowania w naszych realiach.
Jakieś szczegóły o sprzedaży? Nowa rewolucja rockowa już trochę trwa, w związku z tym na pierwszych miejscach sprzedaży nie ma już tylko zespołów stricte rockowych. Na pierwszych miejscach brytyjskich list sprzedaży jest obecnie Amy Winehouse, ale to chyba nikogo nie dziwi. Nie brakuje jednak w pierwszej dziesiątce zespołów typowo rockowych, choćby Snow Patrol, Coldplay, Kaiser Chiefs czy Arctic Monkeys. Obecność Arktycznych Małpek też jednak nie powinna dziwić nikogo, kto pamięta, że ich debiutancka płyta tylko w pierwszym tygodniu sprzedała się w nakładzie 33 tysięcy sztuk. A później było jeszcze lepiej - wydawca musiał dotłoczyć dodatkowy nakład płyt, bo po prostu wszystkie płytki zeszły ze sklepów.
Na listach sprzedaży w UK pojawiły się ponownie albumy typowo popowe, czy znaczy to więc, że rewolucja rockowa już się wypaliła? Oczywiście, że nie. Po prostu kilka lat temu był na tego typu muzykę ogromny boom, w tej chwili większość artystów jest dopiero w fazie przygotowywania kolejnych materiałów na swoje płyty. A poza tym Brytyjczycy raczej nie pokochają tak mocno żadnego innego zespołu, jak na przykład The Libertines czy Arctic Moenkeys, które, nie przesadzając, otaczane są już kultem na miarę The Beatles. Więc jest dobrze.
Wielka Brytania jest rynkiem w zasadzie hermetycznie zamkniętym na artystów spoza Wysp. Nie ma co tutaj wydziwiać i próbować podważać czy obalać tę tezę. Tak jest i kropka. Czasami pojawi się jakiś wyjątek, ale jest to chyba tylko wyjątek potwierdzający regułę, a nie stała tendencja. Ostatnio na rynku brytyjskim wyraźnie zabłysnęła Nelly Furtado, a wcześniej The Killers - zespół, który, nie ukrywajmy tego, mimo że pochodzi z Las Vegas, to swoim brzmieniem wyraźnie zbliża się do tego, jakie jest charakterystyczne dla muzyki indie z UK.
Szukając danych o sprzedaży płyt w Wielkiej Brytanii natknąłem się na podsumowania sprzedaży płyt w Polsce. Prawdę mówiąc byłem zaskoczony. Zaskoczony tym, że wśród najlepiej sprzedających się płyt były albumy "artystów", których prawie niekojarzę, lub niechcę kojarzyć. Piotr Rubik z nakładem 55 tys. sprzedanych płyt, Virginy i inne Dody tuż za nim. Tak naiwnie szukałem jakiegoś zespołu, który znam, który lubię, o którym słyszałem, ale niestety nic nie znalazłem. Dziwne to wszystko jakieś. Bo mimo wszystko nie chce mi się wierzyć, by polskie zespoły rockowe, indie, alternative popowe, nie były w stanie załapać się na taką listę. No litości... nawet Myslovitz się nie łapie? Kolejnym szokiem było to, że wiele wysokich miejsc była zajęta przez różne składanki typu "The best ever", ewentualnie sygnowanych logiem komercyjnych rozgłośni. Choć w sumie to ostatnie chyba nie powinno mnie dziwić. Czego tłum słucha, to kupuje. Chociaż nie... co ludowi wciskają, to kupuje.
Żeby jednak nie kończyć pesymistycznie, to jest jakieś światełko w tunelu na naszym rodzimym rynku muzycznym - od kilku lat obserwowany jest powolny wzrost ilości sprzedawanych oryginalnych płyt CD. Zjawisko, które jest jak najbardziej pozytywne. Co jest tego zasługą? Może powolna zmiana mentalności społeczeństwa, może obniżenie cen płyt przez część wydawców, może szacunek dla Artystów, a może te wszystkie czynniki w pewnym stopniu razem składają się na ten jakże pozytywny trend?

Było wcześniej o The Killers, więc na zakończenie ich fantastyczna (a już miałem napisać "kapitalna" ;) ) piosenka: Jenny Was a Friend Of Mine. Tak w ogóle to serdecznie polecam ich debiutancki album Hot Fuss.

Brak komentarzy: