czwartek, 15 maja 2008

Renton - Take-OFF!


Renton to zespół, który robi naprawdę błyskotliwą karierę. Oczywiście w naszym małym indie, alternatywnym światku. Chłopaki na scenie po raz pierwszy pojawiły się na otrzęsinach swojej uczelni w 2002 roku. Później pierwsze demo wydał im rektor SGH. Potem już poszło łatwo – koncert przed The Car Is On Fire, na którym zauważył ich Piotrek Stelmach z radiowej Trójki i umieścił ich kawałek „3 days” na swojej składance „Trzymaj z nami, część 2”. Co było dalej? Występ na Offestiwalu, rok później na gdyńskim Open’erze, w międzyczasie użycie piosenki „Hey girl” w reklamie Ery, a teraz wreszcie jest ich debiutancki album „Take-off”, który ujrzał światło dzienne dzięki nakładowi Polskiego Radia.
Płyta w zasadzie jest kompilacją, na której zostały zebrane ich najlepsze kawałki z lat 2003-2007. Oczywiście wszystkie utwory zostały odświeżone, a ich hicior „Hey girl” słyszymy już w bodaj trzeciej wersji – i jak dla mnie najlepszej. Do tego jest kilka nowych piosenek, a sami autorzy mówią, że chcieli pokazać się z różnych muzycznych stron. Nie chcieli nagrywać wszystkich piosenek w stylu „Hey girl”, nie chcieli być kojarzeni tylko z takim brzmieniem. I dobrze.
Na longplay’u mamy więc trzynaście bardzo żywiołowych, rozbujanych, tanecznych, indie rockowych kompozycji, w których niezwykle wyraźne są wpływy indie popu oraz college rocka. A jeśli wskazywać zespoły, które mogą być fascynacjami dla Rentona, to powiedziałbym, że czasami można się tutaj doszukać brzmień podobnych do Franza Ferdinanda, The Strokes i w ogóle całej sceny amerykańskiego college rocka.
Przewrotna jest sama nazwa zespołu – o czym może warto było wspomnieć wcześniej. Została ona zaczerpnięta od nazwiska bohatera filmu Trainspotting – Marka Rentona. Jest to postać, która odrzuca wszystkie te wartości, jakie niesie za sobą klasa średnia. Jednak jak twierdzą chłopaki z zespołu, nie chodzi tutaj o jakiś bezmyślny bunt z ich strony, tylko o wyrażenie pewnej prowokacji, pójścia trochę pod prąd. Jak bowiem mówią, każdy z nich jest w pewnym stopniu konformistą, który lubi uroki konsumpcji, ale nie uzależnia się od nich, traktuje je z umiarem, nie są to rzeczy, które determinują ich życie.
Teksty? Można byłoby się posłużyć w tym miejscu słowami Alexa Turnera z Arcitc Monkeys, który powiedział, że o czym by nie śpiewali, to i tak w sumie chodzi o nawiązywanie oraz zrywanie kontaktów z dziewczynami. I nie przesadzając takie są teksty Renotna, ale jakoś to nie razi, podobnie zresztą jak u wspomnianych AM. Teksty odznaczają się jakąś fajną ironią, dystansem, licznymi odniesieniami do świata popkultury, choćby ten fragment: „who said red bull gives you wings / must have never tasted you”. A właśnie, cała płyta jest anglojęzyczna. Jednak zapisuję to zdecydowanie na plus, bo jakoś nie wyobrażam sobie takiego ciekawego brzmienia tego zespołu w naszym rodzimym języku.
Czyli co? Kupować? No jasne. Nawet się nie zastanawiajcie. To świetna płyta. Bardzo żywiołowa, energetyczna – no może poza cukierkowatym „Drifted” – która idealnie nadaje się na wiosnę.
A ich singla można posłuchać na przykład tutaj.

Brak komentarzy: